Najszczęśliwszym dniem mojego życia był ten, po którym nie nadeszło jutro
Sama do tej pory nie doszłaś dlaczego właściwie chciałaś się
zabić. Co Tobą kierowało. To chyba przez tą cholerną samotność, która działa na
Ciebie jak płachta na byka, dusiłaś się sama we własnym ciele. Przeczytałaś
gdzieś w jakimś czasopiśmie, że gdy samurajowie tracą swoją godność, swój honor
to nie mogę żyć w swoim własnym ciele i jedynym ukojeniem, oczyszczeniem ich
duszy staje się seppuku, czyli samobójstwo. Wbijają sobie swój miecz w
podbrzusze. Chciałaś dla siebie właśnie takiego rodzaju śmierci, takiej
chwalebnej która miała wnieść Cię na wyżyny. Okazało się zupełnie inaczej.
Zhańbiłaś się jeszcze bardziej, bo żyjesz.
Dni są wyjątkowo długie, ile można się wpatrywać w brudnawy
sufit, czy zmieniającą się za oknem pogodę która dodatkowo jak na życzenie nie
rozpieszczała. Postanawiasz rozejrzeć się trochę, chciałaś poznać miejsce w
którym się znajdowałaś, mimo, że nadal odrobinę Cię przerażało. Na bose stopy
wciągasz kolorowe baleriny, ubrana jesteś w zwiewną sukienkę. Wyglądem
przypominasz leśną rusałkę, włosy które znajdują się w artystycznym nieładzie
dodają Ci dużego uroku. Wchodzisz do
przestronnej świetlicy, dostrzegasz tych ludzi. Widzisz ich miny które Cię
przerażają, dochodzisz do wniosku, że Ty taka nie jesteś. Jesteś inna, lecz może wbrew pozorom jesteście
podobni. Przecież człowiek o zdrowym postrzeganiu świata, nie chce się zabić.
Wchodzisz do każdego pomieszczenia do którego możesz, w
jednym z nich znajdujesz starą gitarę jest zakurzona. Podchodzisz do niej
podnosisz za skórzany pasek. Serce bije Ci szybciej. Pamiętasz jak jeszcze w
liceum grywałaś małe akustyczne koncerciki, a muzyka wypełniała każdy skrawek
Twojego ówczesnego życia. Zdmuchujesz kurz z wewnętrznej części instrumentu, po
chwili kichasz, gdyż pył dotarł do Twoich nozdrzy. Zabierasz ze sobą przedmiot,
by w pokoju umyć go i doprowadzić do stanu jako takiej używalności. Siadasz po
turecku na podłodze, opuszkami palców przejeżdżasz po strunach, zaglądasz do
środka instrumentu. Masz te ogniki w oczach, które miewałaś kiedyś. Nagle ktoś
puka do Twoich drzwi, szybkim ruchem wkładasz instrument pod łóżko i szybko
zakrywasz go śnieżnobiałym prześcieradłem.
-Dzień Dobry Pani Kamilo, właśnie przyszłam po Panią, bo
dziś będzie Pani mieć pierwsze spotkanie z doktorem Marczewskim- mówi stojąc w
progu, gestem ręki daje Ci do zrozumienia, że masz iść za nią. Idziecie krętym
korytarzem mijając wiele par drzwi, w końcu dochodzicie do tych na których wisi
złota tabliczka z nazwiskiem lekarza. Wchodzisz do gabinetu w którym dzięki
zachodzącemu słońcu widać unoszący się w powietrzu kurz. Dochodzisz do skórzanego krzesła na którym
sadowisz się wygodnie czekając na dalsze ruchy.
-Witam Panią, Pani Kamilo. Nazywam się Ireneusz Marczewski i
będę się zajmował Pani przypadkiem- jakim przypadkiem? Czemu wszyscy robią z
tego wielkie halo, skoro Ty uważałaś, że robisz dobrze, Twoja śmierć, dla
Ciebie samej była bardzo dobrą opcją- Będziemy się widywać cztery razy w tygodniu.
Jak się Pani teraz czuje? –pyta, lecz Ty nie masz najmniejszej ochoty, by mu na
to pytanie odpowiedzieć. Gdzieś w głowie postanowiłaś sobie, że nie będziesz
odpowiadać na żadne durnowate pytania w tym ośrodku, do którego notabene trafić
nie chciałaś. Następne 45 minut jest dla Ciebie istną katorgą, a gdy słyszysz
słowa ‘Dziękuję, tyle na dziś’ które są miodem dla Twych uszu, wybiegasz szybko
ostentacyjnie trzaskając wielkimi mahoniowymi drzwiami, udajesz się na
zewnątrz, gdzie słońce nadal przepięknie zachodzi. Nigdy wcześniej nie
widziałaś takiego słońca, które mieni się tysiącami różnorakich barw, gdzie
błękit piedestału miesza się z żarzącą żółcią i krwistą czerwienią. Wpatrujesz
się na ten cudowny obraz z kilkadziesiąt dobrych minut, spokój opanował Twoje
ciało, słyszysz równomierne bicie Twojego serca, zimny, delikatny wiatr muska
Twoje nagie ramiona.
-Pani Kamilo, ktoś czeka na Panią w Pani pokoju- krzyczy
któraś z pielęgniarek wychylając się przez umorusane okno. Odwracasz się lekko,
blond włosy nachodzą Ci na twarz, szybkim ruchem ręki doprowadzasz je do jako takiego
porządku. Z korytarza widzisz już wysoką postać która stoi wpatrując się w
nakrytą prześcieradłem gitarę.
-O cześć Kamila, pewnie się mnie tutaj nie spodziewałaś-
wpatrujesz się po raz kolejny w jego lazurowe oczy, które tak bardzo
przypominają Ci oczy tego, który doprowadził do Twojego haniebnego upadku. Oczy
jego są niemal łudząco podobne, lecz inne. Mają coś, czego nie umiesz opisać
słowami. – Przyniosłem Ci coś, popatrz – uważnie śledzisz ruch jego potężnych,
a zarazem męskich dłoni, które kierują się do czarnego plecaka- Książki, moja
była żona to kiedyś czytywała, opowiadała, że to najlepsza książka pod słońcem,
że teraz ludzie tak się nie kochają. Może to i prawda- kładzie na łóżku
książkę, którą ubóstwiałaś, przy której wylałaś hektolitry łez. Tępo czytałaś autora
i tytuł książki ‘PS. KOCHAM CIĘ’. – Mam jeszcze inne- daje Ci do ręki multum
innych książek. Od starych kryminałów, po najnowszego Harrego Pottera. Czułaś
się w towarzystwie siatkarza bardzo dobrze, zapominałaś powoli o trapiących
problemach. Bałaś się jednak czegoś co strącało Ci sen z powiek- otóż bałaś się
kolejnego odrzucenia. Bałaś się, że się zrazi, że odejdzie zostawiając Cię samą
z ogromnym mętlikiem w głowie. – A, zapomniałbym przyniosłem jeszcze MP4 i
słuchawki, przepraszam, że w naklejkach, ale trafiło o w niepowołane rączki mojego
syncia, który miał akurat manię na „Kubusia Puchatka”- śmiejesz się lekko
dziwiąc się, że jesteś jeszcze zdolna do śmiechu. Czas znów wam mija w
zastraszającym tempie, nie chcesz, by dobiegł moment, w którym Michał musi iść
do domu, bo znów całą noc będziesz się zastanawiać, czy dane wam będzie po raz
kolejny się spotkać. –Kiniu, co tam jest? – mówi, długaśnym palcem wskazującym
pokazując na miejsce w którym leży gitara. Zsuwasz się lekko z parapetu, kucasz koło łóżka. Wyjmujesz z
pod niego gitarę. – Umiesz na niej grać?- pyta. Kiwasz na potwierdzenie głową-
Zagrasz coś dla mnie? –spuszczasz głowę, wpatrując się w swoje stopy- No
proszę- dodaje. Po chwili siadasz koło niego na szpitalnym łóżku, palcami
ocierając o struny, by instrument wydał dźwięk. Śpiewasz mu swoją ulubioną piosenkę, wydajesz głos po raz pierwszy od kilku miesięcy.
_________________
Nie wiem czy to dobrze, mimo mieszane uczucia. Niby mi się to wszystko podoba, a z drugiej strony wydaje mi się, że nie ma tego czegoś. Nie wiem.
Niemniej jednak, cieszę się, że czytacie
Tymczasem GO RESOVIA! Mistrz zostaje w Rzeszowie! Go Pit #4/
Pozdrawiam Ania